Rosja przestała działać w cieniu. Niby oczywistość i nic nowego, ale po raz pierwszy od lat premier polskiego rządu powiedział wprost z trybuny Sejmu RP, że za próbami doprowadzenia do katastrofy kolejowej stoją rosyjskie służby. Tym samym, usłyszeliśmy, że nie chodzi już o „rosyjskie wpływy”, “cyberataki” czy “dezinformację”, ale mamy do czynienia z realną, fizyczną dywersją na terytorium Polski.
Rosja testuje Polskę. Tym razem w biały dzień
W polskiej debacie od lat mówi się o „wojnie hybrydowej”, ale słowa premiera Donalda Tuska w Sejmie miały całkiem inny ciężar. Wszyscy usłyszeli wprost: za próbami doprowadzenia do katastrofy kolejowej na Lubelszczyźnie stały rosyjskie służby. To nie jest już domysł, sugestia czy „hipoteza analityków”, ale oficjalne stanowisko rządu polskiego.
Donald Tusk przedstawił sprawę bez typowej politycznej ostrożności, mówiąc wprost o intencjonalnym działaniu, którego celem było wykolejenie pociągu i wywołanie katastrofy. Dwaj obywatele Ukrainy, którzy wykonali te operacje, zostali przez polskie służby powiązani z rosyjskim wywiadem. Przyjechali z Białorusi, dokonali sabotażu, a następnie opuścili kraj – scenariusz jak z podręcznika operacji specjalnych. I to właśnie jest najbardziej uderzające: Rosja już nawet nie próbuje ukrywać, że działa tuż obok nas i na naszym terytorium.
Z pewnością to nie był incydent. Całkiem możliwe, że test, próba sprawdzenia, jak szybko reagują polskie służby i jak państwo komunikuje zagrożenia. Nie od dziś wiadomo, że Rosja operuje strachem w sposób wyrafinowany: nie potrzebuje wielkich eksplozji ani dramatycznych obrazów w mediach. Wystarczy, że zasieje wątpliwość.
Marywilska była sygnałem
Gdy kilka miesięcy temu polskie służby wskazywały na rosyjskie ślady w podpaleniach, w niszczeniu infrastruktury czy próbach sabotażu, wiele osób traktowało to z dystansem. Po dzisiejszym wystąpieniu premiera nie ma już miejsca na złudzenia. Rosyjskie operacje dywersyjne w Polsce są faktem.
I nie chodzi o jednorazową akcję. To nie jest tak, że dwóch agentów z Ukrainy nagle postanowiło „bawić się materiałami wybuchowymi”. To część większego, systemowego projektu destabilizacji. Rosja zawsze grała w długą grę – od caratu, przez ZSRR, aż po czasy Putina.
Jest niemal pewne, że opinii publicznej ujawniono tylko niewielki fragment tego, co wiedzą służby. I to w pełni zrozumiałe. W operacjach wywiadowczych obowiązuje zasada, która nie podoba się obywatelom, ale ratuje państwa: chroni się źródła, nie ciekawość. To oznacza jedno. Polacy poznają tylko te informacje, które nie zagrażają trwającym działaniom operacyjnym. A jeśli dziś widzimy w przestrzeni publicznej już tak dużo, to znaczy, że pod powierzchnią dzieje się jeszcze więcej.
Putin chce jednego: strachu
Rosja nie musi nas fizycznie zaatakować, aby osiągnąć swoje cele. Wystarczy, że zasieje ziarno niepokoju. Putin wie, że Polska jest dziś kluczowym zapleczem dla Ukrainy: logistycznie, wojskowo, politycznie i humanitarnie. Dlatego jego celem jest osłabienie polskiej odporności, zarówno tej instytucjonalnej, jak i społecznej.
Nasz kraj ma doświadczenie z rosyjskimi operacjami. Historia polsko-rosyjska, to dwa wieki prób poddania Polski kontroli lub wpływom. Dzisiejsza dywersja to nowoczesna forma starych metod. Polacy muszą zrozumieć jedno: atak hybrydowy się nie kończy, on trwa cały czas. I w tej wojnie każdy obywatel pełni rolę – jako odbiorca informacji i jako uczestnik debaty publicznej. Warto o tym pamiętać, ale dotyczy to również polityków.
Robert Bagiński

