Tajemnicą poliszynela było, że Donald Tusk i jego gabinet od początku nie zamierzali bronić polskich rolników. Deklaracje składane w sprawie umowy z Mercosurem służyły wyłącznie kampanii prezydenckiej i miały uspokoić opinię publiczną. Dziś wszystko staje się jasne: Komisja Europejska oficjalnie przyjmie porozumienie z krajami Ameryki Południowej, a rząd będzie dalej pozorował sprzeciw, by ostatecznie ogłosić, że „nie mógł nic zrobić”.
W rzeczywistości od samego początku rząd Tuska realizował interesy Berlina i Brukseli, a nie polskiej wsi. Nawet gdyby premier chciał stanąć w obronie rolników, nie pozwalała mu na to jego „koncesja” udzielona przez Niemcy. To przecież tamtejszy rząd i powiązane z nim finansowo ośrodki zaangażowały się w kampanię parlamentarną w Polsce w 2023 roku. Nie po to inwestowano tak wiele, by teraz nie żądać spłaty długu i politycznych zobowiązań.
Bruksela forsuje, rząd kapituluje
Decyzja Komisji Europejskiej o podpisaniu umowy handlowej z państwami Mercosur (m.in. Brazylią, Argentyną, Urugwajem i Paragwajem) obnaża prawdziwe oblicze współczesnej Unii Europejskiej i pokazuje, jak daleko odeszła ona od idei „ojców założycieli”. Nie jest już wspólnotą równych państw, lecz instrumentem realizacji niemieckich interesów. Najlepszym dowodem był sposób, w jaki o zakończeniu negocjacji poinformowała w grudniu 2024 roku przewodnicząca KE Ursula von der Leyen – nie w Brukseli, ale w stolicy Urugwaju, co dla europejskich polityków było zaskoczeniem.
Choć przez lata blokowano ratyfikację umowy z Mercosurem, nowa władza w Polsce nawet nie próbowała postawić jej tamy. Wręcz przeciwnie, jak wskazuje były wiceminister rolnictwa Krzysztof Ciecióra, od samego początku było wiadomo, że Donald Tusk „otrzymał rozkaz potakiwania”.
Ani Ministerstwo Rolnictwa, ani Ministerstwo Rozwoju nie wykonały żadnych działań, aby tę umowę zablokować
– mówi wprost polityk.
Jeszcze bardziej uderzająca była bezradność samego premiera, który miał na ubiegłotygodniowej Radzie Gabinetowej powiedzieć, że „sprawa jest przegrana”.
Jak można w ogóle coś takiego stwierdzić? Do ostatniej godziny trzeba walczyć, bo to jest kwestia zero-jedynkowa: albo obronimy polskie rolnictwo, albo go nie będzie
– grzmiał w Telewizji Republika Waldemar Buda z PiS.
Niemieckie interesy ponad polską wieś
Eksperci i organizacje branżowe nie mają wątpliwości: to umowa, która uderzy w podstawy europejskiego, a przede wszystkim polskiego rolnictwa. Wiele branż zostanie osłabionych, chociaż bardziej prawdopodobne jest to, że zostaną całkowicie zniszczone.
To jest umowa skrajnie szkodliwa dla sektora wołowiny, drobiu i cukru, ale uderzy również w inne segmenty rolnictwa. Nikt, komu polskie rolnictwo jest bliskie i myśli o jego przetrwaniu, nie powinien jej popierać
– powiedział w rozmowie z Inną Polityką Jacek Zarzecki z Polskiej Platformy Zrównoważonej Wołowiny.
Co istotne, wołowina z Brazylii czy Argentyny, pozbawiona jest ceł, a to spowoduje, że zaleje rynek unijny i będzie wypierać rodzimych producentów. Polscy, ale też europejscy hodowcy, po prostu upadną. Konsekwencje mają wymiar finansowy, ale nie mniej ważny jest aspekt bezpieczeństwa energetycznego.
Dla samego sektora wołowiny w UE to oznacza blisko 2 mld euro strat rocznie. A co z drobiem i cukrem? Tutaj też będzie katastrofa
– mówi nam Zarzecki.
Rolnictwo zostawione samo sobie
Tymczasem polskie Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi przez miesiące jedynie pozorowało aktywność. Najlepszym tego przykładem jest ogromna energia wkładana w redefiniowanie pojęcia „aktywnego rolnika”. W praktyce chodzi o jedno: ograniczenie liczby beneficjentów Wspólnej Polityki Rolnej, z której na dopłaty dla rolników wyparowało już blisko 100 miliardów euro.
W ministerstwie kompletnie nie zajmują się pracą na rzecz rolnictwa. Tam nie robi się dosłownie nic. Zwolniono wielu fachowców, których zastąpili zasłużeni działacze PSL
– konstatuje były wiceminister.
Cios w polską wieś
Umowa Mercosur to nie tylko rynek i cyfry. To przede wszystkim dramat polskiej wsi, która już boryka się z kryzysem wywołanym wojną w Ukrainie, niekontrolowanym importem zboża i cięciami w dopłatach. Teraz rolnicy mają stanąć w szranki z gigantami z Ameryki Południowej, którzy produkują taniej i na innych zasadach sanitarnych.
Nie ma wątpliwości: to strategiczna porażka polskiego rządu i dowód, że w starciu z Berlinem i Brukselą Tusk wybiera pokorne potakiwanie. A rachunek, jak zawsze, gdy zyskują Niemcy czy Francuzi, zapłacą polscy rolnicy i konsumenci. Stracimy wszyscy, bo słabe rolnictwo oznacza mniejszą odporność państwa na kryzysy i zagrożenia. Pandemia Covid-19 udowodniła, jak ważna jest własna produkcja żywności – w czasie, gdy świat boryka się z przerwanymi łańcuchami dostaw, polskie sklepy pozostawały pełne właśnie dzięki sile rodzimego rolnictwa.
Na umowie z Mercosurem zyskają przede wszystkim Niemcy, którzy w zamian za importowaną do Europy żywność z Ameryki Łacińskiej otworzą tam rynki zbytu dla swojego przemysłu: od AGD i RTV po samochody. To klasyczny układ w którym Berlin zarobi miliardy, a peryferia, takie jak Polska, zapłacą za to wysoką cenę.
Historia uczy, że uzależnienie od dostaw żywności z zewnątrz to ślepa uliczka. Najdobitniej pokazał to wielki głód w Niemczech podczas I wojny światowej, gdy blokada morska sparaliżowała dostawy i doprowadziła do katastrofy humanitarnej. Dziś Unia Europejska, zamiast wzmacniać własne bezpieczeństwo żywnościowe, powiela ten sam schemat, który może skończyć się równie dramatycznie.
Putin będzie miał o wiele łatwiejsze zadanie, niż ktokolwiek się spodziewał. Nie potrzebne mu będą rakiety, wystarcza dobre relacje z krajami Ameryki Południowej oraz kilka okrętów.
Tomasz Marzec

