Jeszcze nigdy w historii III RP państwowe wydatki nie rosły tak szybko. Polska znalazła się powyżej unijnej średniej i wyprzedziła pod tym względem większość krajów wspólnoty. Deficyt finansów publicznych bije rekordy, a dochody podatkowe rozczarowują.
Rząd Donalda Tuska szykuje projekt budżetu na 2026 rok, ale jego plany zderzają się z twardym stanowiskiem prezydenta Karola Nawrockiego, który blokuje wszelkie podwyżki podatków. Na stole leżą więc cięcia wydatków, albo kolejne miliardy długu.
Rekordowe wydatki – Polska przegoniła unijną średnią
Jeszcze kilka lat temu Polska uchodziła za kraj, w którym udział wydatków publicznych w PKB był niższy niż średnia unijna. Dziś sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Według danych Komisji Europejskiej w 2024 roku wydatki sięgnęły 49,4 proc. PKB, a więc były wyższe o ponad 6 pkt proc. niż w 2022 roku, kiedy rzadem kierował Mateusz Morawiecki. Mamy więc największy wzrost w całej UE. Dla porównania, to dane za miesięcznikiem „Forbes”, w Finlandii wydatki zwiększyły się o 5 pkt proc., a w Słowacji o 4,1 pkt proc. W większości państw wspólnoty wskaźniki pozostały stabilne.
Po raz pierwszy w historii Polska znalazła się powyżej średniej unijnej (49,2 proc.). Wyprzedzają nas już tylko największe i najbogatsze gospodarki, takie jak Francja czy Belgia. Prognozy na 2026 rok są jeszcze bardziej niepokojące, ponieważ wydatki mają wynieść 50,6 proc. PKB, co uplasuje nas na szóstym miejscu w UE.
Deficyt finansów publicznych wymyka się spod kontroli
Tak dynamiczny wzrost wydatków musiał znaleźć odzwierciedlenie w stanie finansów publicznych. Deficyt w 2024 roku sięgnął 6,6 proc. PKB, a w 2025 roku utrzyma się na podobnym poziomie. Komisja Europejska zakłada, że nawet w 2026 roku pozostanie powyżej 6 proc. PKB, co jest sprzeczne z unijnymi kryteriami fiskalnymi.
Ekonomiści ostrzegają, że Polska znalazła się na kursie kolizyjnym z zasadami UE.
Sytuacja jest o tyle groźna, że w sytuacji przekroczenia dopuszczalnych progów Komisja Europejska może wszcząć wobec Polski procedurę nadmiernego deficytu
– wskazuje jeden z analityków rynku finansowego z Pekao S.A.
To oznaczałoby dodatkową presję na rząd, a co za tym dalej idzie, konieczność wprowadzania cięć lub podwyżek podatków. W bardzo skrajnym przypadku, mogłoby to oznaczać ograniczenie dostępu do unijnych funduszy.
Według doniesień „Pulsu Biznesu”, sam deficyt budżetu państwa w 2026 roku może wynieść aż 290–300 mld zł. To kwota, która przekracza wszystkie dotychczasowe rekordy i może stać się poważnym obciążeniem dla przyszłych pokoleń. Nie bez znaczenia jest fakt, że wszystko to dzieje się w momencie koniecznego wydawania dużych środków na zbrojenia. Tych ostatnich nie można i nie powinno się zatrzymać, ponieważ zadecydują o przyszłości Polski w nie mniejszym stopniu, niż stan gospodarki.
Rząd szuka pieniędzy, prezydent blokuje podatki
Ministerstwo Finansów przedstawiło propozycje nowych danin. Chodzi o podwyżkę akcyzy na alkohol, ale również o dodatkowe obciążenia dla banków, które w ostatnich latach uzyskiwały rekordowo pozytywne wyniki. Z tytułu tych podwyższonych danin, do budżetu miałoby wpłynąć dodatkowe 10 mld zł. W kręgach rządowych mówiło się także o wyższej opłacie od tzw. „małpek” czy zmianach w CIT.
Prezydent Karol Nawrocki konsekwentnie jednak zapowiada, że dotrzyma złożonych w kampanii obietnic i nie podpisze żadnej ustawy podnoszącej podatki.
Podwyższanie podatków jest rzeczą, której nie zamierzam akceptować jako prezydent Polski
– podkreślił podczas Rady Gabinetowej. Jego zdaniem państwo powinno raczej uszczelnić system podatkowy i lepiej egzekwować istniejące przepisy, niż sięgać po nowe obciążenia.
Co więcej, Nawrocki zapowiedział własny projekt: zwolnienie z podatku dochodowego rodzin z co najmniej dwójką dzieci o dochodach do 140 tys. zł rocznie. To pomysł, który jeszcze bardziej ograniczyłby wpływy do budżetu, a jednocześnie wzmocnił pozycję prezydenta w politycznej rozgrywce z rządem.
Polacy nie chcą nowych podatków
W kwestii podatków prezydent może czuć się bezpiecznie. Badania opinii publicznej stoją po jego stronie. W sondażu CBOS z ubiegłego roku aż 72 proc. respondentów wskazało, że w obecnej sytuacji finansowej należy ograniczać wydatki państwa, a tylko 9 proc. było za podwyższeniem podatków.
To efekt widocznego wzrostu roli państwa w gospodarce. Polacy widzą, że kolejne miliardy płyną na programy społeczne, dopłaty i inwestycje, a mimo to dziura budżetowa stale rośnie. Nic dziwnego, że społeczne przyzwolenie na wyższe podatki praktycznie nie istnieje. Paliwa dolała afera KPO, która pokazała, że miliardy z programów UE, zamiast wzmacniać gospodarkę, zostały przekazane na fanaberie ludzi bliskich władzy.
Historyczne tło: jak doszliśmy do tego punktu
Jeszcze w 2019 roku wydatki publiczne w Polsce wynosiły 41,4 proc. PKB, czyli mniej niż średnia w pierwszych 15 latach członkostwa w UE. Pandemia Covid-19 zmieniła wszystko. W 2020 roku relacja wydatków do PKB skoczyła o 6,3 pkt proc., podobnie jak w innych państwach Unii. Jednak w kolejnych latach Polska nie tylko nie wróciła do niższego poziomu, ale zaczęła wydawać coraz więcej, mimo że gospodarka odbijała się po kryzysie.
Istotną rolę odegrała tu polityka i maraton wyborczy: do Sejmu i PE, do samorządów oraz wybory prezydenckie. Właśnie w tych dwóch ostatnich latach, gdy odbywały się wybory: w 2023 i 2024, wydatki przesądziły o tym, że Polska została unijnym liderem wzrostu w tym obszarze. Równolegle nie rosły wpływy z podatków. W efekcie, luka VAT i CIT znów zaczęła się powiększać, a fiskus zebrał w ubiegłym roku o 45 mld zł mniej niż zakładano.
Co dalej? Dylemat bez dobrego wyjścia
Rząd Donalda Tuska musi przedstawić projekt budżetu na 2026 rok do 30 września. Dokument będzie próbą pogodzenia sprzecznych interesów: oczekiwań Komisji Europejskiej, presji ze strony prezydenta, a także opinii publicznej, która nie chce nowych podatków, ale domaga się stabilnych finansów i utrzymania świadczeń socjalnych.
Przed Polską stoją trzy możliwe scenariusze. Po pierwsze, rządzący będą się nadal zadłużać i w efekcie deficyt będzie utrzymywany na rekordowo wysokim poziomie. Drugim scenariuszem jest radykalne cięcie wydatków społecznych, ale to nie odbędzie się dla rządu bez spadku w sondażach, które już dzisiaj szorują po dnie. I wreszcie trzeci scenariusz. To wzrost podatków, który wymagałby przełamania oporu prezydenta i zdobycia akceptacji społecznej.
Każdy z tych wariantów jest politycznie ryzykowny. Jedno jest pewne: finansowa debata dopiero się zaczyna, a rok 2026 może być dla Polski testem nie tylko gospodarczej, ale i politycznej wytrzymałości.
Tomasz Marzec

