Nie ma wątpliwości, że przewodnicząca Komisji Europejskiej jest praktycznie pewna, że wygra dzisiejsze głosowanie nad wotum zaufania. Rzecz w tym, że ten wniosek, to dopiero początek jaj problemów, a nie koniec.
Wbrew alarmistycznym narracjom w polskich mediach, głosowanie nad wotum nieufności to formalność. Jeśli jednak przeanalizować całą sytuację szerzej, problemy Ursuli von der Leyen wcale nie skończą się na odrzuceniu wniosku. Wszystko dlatego, że w Parlamencie Europejskim rośnie w siłę opozycja polityczna wobec jej dotychczasowych działań i to wcale nie po stronie prawicy. Ambitna szefowa KE jest coraz bardziej skłócona z dwiema głównymi partiami, które powierzyły jej posadę.
Sam fakt, że została zmuszona do pójścia do Parlamentu Europejskiego i obrony swojego postępowania z kontrowersyjnymi zakupami szczepionek podczas pandemii, a więc skandalu, który stał się znany jako „Pfizergate”, jest ponurym kamieniem milowym dla tej 66-letniej przywódczyni. Do tej pory potrafiła trzymać się na uboczu i traktować PE z góry.
Obrona pozycji nie oznacza zwycięstwa na przyszłość
Posłowie PE zbierają się dzisiaj w Strasburgu, aby głosować nad wnioskiem złożonym przez polityków frakcji konserwatywnych. Przewodnicząca von der Leyen, tylko teoretycznie i na poziomie politycznej publicystyki, stoi przed koniecznością ustąpienia. Przegłosowanie wotum nieufności doprowadziłoby również do upadku całej jej Komisji. To jest ostatnia rzecz, której chcą dzisiaj liderzy Europy.
W tym sensie stawka przypomina sytuację, gdy KE Jacques’a Santera stanęła w obliczu wotum nieufności w 1999 roku. Wniosek oczywiście upadł, ale Santer i cały jego zespół zostali zmuszeni do ustąpienia kilka tygodni później, gdy Partia Europejskich Socjalistów formalnie wycofała swoje poparcie.
W wersji z 2025 r. pobrzmiewają echa tamtych dni: siły centrolewicowe w PE są wściekłe na przewodniczącą KE, a nad przebiegiem obrad wisi widmo skandalu. Von der Leyen zarzuca się skręt w prawo, co dla socjalistów brzmi jak zdrada.
Gwarantowana porażka wniosku
Ale echa nie oznaczają, że historia się powtórzy. Bez względu na to, jak bardzo są wściekli z powodu skrętu von der Leyen w prawo, liderzy liberalnych grup Renew oraz centrolewicowych Socjalistów i Demokratów w Parlamencie oświadczyli, że nie poprą wniosku o wotum nieufności.
Jeśli chodzi o Manfreda Webera, który przewodzi grupie EPL, nakazał on europosłom obecność na posiedzeniu, aby pokazać „jednomyślne” poparcie dla przewodniczącej Komisji. Biorąc pod uwagę, że wniosek wymaga większości dwóch trzecich głosów, aby został przyjęty, jest w zasadzie pewne, że upadnie.
Mimo to samo głosowanie niesie ze sobą mocne ostrzeżenie dla von der Leyen. Po pierwsze, europosłowie nauczyli się teraz, jak łatwo jest złożyć wniosek o wotum nieufności. Potrzebne są tylko 72 głosy, aby zmusić szefową KE do przybycia na obrady i nakazać jej tłumaczenie się. Zrobili to przedstawiciele prawicy, dlatego nie dziwi atak szefa EPL, który nazwał ich „marionetkami Putina”.
Sytuacja byłaby diametralnie różna, gdyby wniosek złożyła inna inna niezadowolona frakcja, na przykład S&D lub Zieloni – czy to z powodu wycofania się von der Leyen z zielonych celów, czy też z powodu innego skandalu, który jeszcze się nie pojawił. Uzyskanie większości dwóch trzecich głosów nadal byłoby trudne, ale takie wnioski nie muszą przechodzić, aby wyrządzić poważne szkody polityczne.
Drugim dużym zagrożeniem dla von der Leyen jest utrata poparcia liberałów i Grupy S&D, w całości lub częściowo. Chociaż nie zmusiłoby jej to automatycznie do rezygnacji, znacznie utrudniłoby wprowadzenie w życie jej programu legislacyjnego w czasie, gdy były prezes Europejskiego Banku Centralnego Mario Draghi ostrzegł, że Europę czeka „powolna agonia”.
Na przykład w kwestii migracji Komisja von der Leyen zmierza do kolejnego poważnego starcia z PE. Centrolewica powiedziała, że nie chce poprzeć nowej dyrektywy ułatwiającej deportacje migrantów, a duńska socjaldemokratyczna premier Mette Frederiksen przyznała, że uchwalenie tzw. dyrektywy o powrotach będzie „bardzo, bardzo trudne”.
Von der Leyen nie ma jednak innego wyjścia, jak tylko iść naprzód pod presją szefów państw. Innymi słowy, polityczne starcie, którego finał odbędzie się dzisiaj w Strasburgu, nie jest prawdziwym końcem politycznych kłopotów von der Leyen z Parlamentem Europejskim. To może być dopiero początek.
Robert Bagiński

