Lewica w europejskich szatach „chadecji” od dawna próbuje zawłaszczyć język i hasła konserwatystów. Donald Tusk i Ursula von der Leyen pojawiają się dziś na polsko-białoruskiej granicy, by pozować do zdjęć i kreować się na obrońców bezpieczeństwa. Tymczasem, to właśnie Tusk – wspierany przez niemieckich i brukselskich protektorów – bagatelizował zagrożenie i kpił z budowy muru. W tym samym czasie unijni urzędnicy naciskali, by migrantów z Białorusi wpuszczać, grożąc Polsce sankcjami.
Teraz, gdy nastroje społeczne są jednoznaczne, środowisko polityczne Tuska i von der Leyen próbuje podszyć się pod narrację prawicy. To nie efekt nagłego nawrócenia, lecz zimna kalkulacja. Doskonale wiedzą, że bez udawania obrońców granic i przeciwników masowej migracji nie są w stanie wygrywać wyborów w Europie.
Jak było naprawdę w 2021 roku
Warto przypomnieć słowa Donalda Tuska sprzed zaledwie kilku lat, kiedy rząd Prawa i Sprawiedliwości pod presją kryzysu migracyjnego wywołanego przez Aleksandra Łukaszenkę, rozpoczął budowę zapory na granicy. Wtedy na polityków PiS spadła krytyka z całej Europy, a jej twarzą był powracający do polskiej polityki były przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk.
Nie lubię tandetnych efekciarskich porównań, ale mają rację ci, którzy piszą w mediach społecznościowych, że oni udają, iż zbudują wielki mur, a tak naprawdę chcą zrobić wielki wał. Ich intencją jest robienie emocjonalnych spektakli i wydanie blisko 2 mld zł bez żadnej kontroli
– grzmiał 13 października 2021 roku na posiedzeniu klubu parlamentarnego PO.
Dziś, gdy mur stoi i realnie utrudnia przerzut migrantów, Donald Tusk już jako premier rządu, nie tylko nie przyznaje się do własnych kpin sprzed lat, ale usiłuje przedstawić zaporę jako rzekomo nieskuteczną, wymagającą „naprawy”. To nie jest zwykła zmiana zdania, lecz klasyczny przykład politycznej patologii: nagłe wolty oraz zwroty o 180 stopni, dokonywane wyłącznie pod dyktando sondaży i zmieniających się nastrojów opinii publicznej. Z perspektywy czasu to dowód na to, że polskim premierem jest kłamca, który nie zawaha się grać bezpieczeństwem kraju, jeśli jest to na rękę jemu samemu, a także jego mocodawcom.
Bruksela przeciw Polsce
Również Ursula von der Leyen i unijni komisarze nie kryli wówczas swojego dystansu wobec polskich działań. Komisja Europejska nie tylko nie wsparła finansowo budowy zapory, ale w kuluarach pojawiały się naciski, aby Polska otworzyła granicę. W 2020 i 2021 roku eurokraci sugerowali, że „push-backi” są sprzeczne z prawem unijnym, a Polska – zamiast bronić się przed hybrydowym atakiem Łukaszenki – powinna rozpatrywać wnioski azylowe.
Były szef Frontexu, Fabrice Leggeri, dziś eurodeputowany, mówił o tym otwarcie w lutym br. podczas wizyty w Polsce. Wskazał wtedy na patologie w tej służbie, które czynią ją nieskuteczną, a czasami wręcz szkodzącą interesom państw granicznych Europy.
Europejski komisarz, w tamtym czasie komisarz Johansson, tak zwany socjaldemokrata ze Szwecji, ale w rzeczywistości lewicowa rzeczniczka proimigracyjnych organizacji pozarządowych, powiedziała, że zadaniem strażników granicznych jest wpuszczać migrantów
– mówił wiosną podczas wizyty w Polsce Fabrice Leggeri.
Leggeri przyznał też, że właśnie polityczne naciski z Brukseli zmusiły go do rezygnacji z funkcji szefa Frontexu. Dziś nie ma wątpliwości, że unijna polityka migracyjna była wówczas nie tylko nieodpowiedzialna, ale wręcz sprzyjała atakowi hybrydowemu na polską i litewską granicę.
Organizacje pozarządowe oraz funkcjonariusze praw fundamentalnych zaczęli pisać raporty przeciwko planowi operacyjnemu, który podpisałem z rządem Litwy. Twierdzili, że Frontex powinien zapłacić za autobusy i transport wszystkich imigrantów z Białorusi na Litwę. A jeśli Litwa jest za mała, wysłać ich do Polski
– ujawnił były szef Frontexu.
Tarcza Wschód. Słowa, słowa, słowa…
Niedzielna wizyta Tuska i von der Leyen ma być okazją do pokazania „Tarczy Wschód”. W zamyśle rządu i Komisji Europejskiej ma wzmacniać wschodnią granicę UE. Problem w tym, że dotychczasowe doświadczenia uczą, iż takie inicjatywy częściej służą propagandzie niż realnej obronie.
Mur na granicy powstał w pół roku, bez grosza unijnego wsparcia. „Tarcza Wschód” zapowiada się natomiast jako projekt rozwodniony, biurokratyczny i poddany kontroli Berlina i Brukseli. Wszystko w czasie, gdy kanclerz Niemiec Friedrich Merz ogłasza się „liderem Europy” w zakresie bezpieczeństwa.
Mając doświadczenia z unijną biurokracją, w rzeczywistości realizującą interesy Niemiec, Polacy mogą i powinni obawiać się o to, czy nie jest to krok do faktycznego przejęcia wpływu nad polską granica przez instytucje unijne, w tym przez Niemcy. Dzisiejsze wizyty, konferencje i wielkie słowa nie zmieniają historii, ale jest coraz więcej znaków na niebie i ziemi, że historia może się powtórzyć. Wystarczy pamięć o tym, kto naprawdę bronił granic i bezpieczeństwa Polaków w ostatnich latach, a kto robił wszystko, by to utrudnić.

