Premier jest politycznie słaby i nie może sobie pozwolić na pozbawienie ministerialnych funkcji kogo chce, nawet jeśli dotyczy to osób beznadziejnych. Byłe szefowe „ministerstw” ds. równości Katarzyna Kotula, społeczeństwa obywatelskiego Adriana Porowska oraz polityki senioralnej Marzena Okła-Drewnowicz, stracą tylko tabliczki na drzwiach i status ministrów konstytucyjnych. Zostaną powołane na funkcję sekretarzy stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
W środę premier Donald Tusk ogłosił rekonstrukcję rządu. Nawet przychylni premierowi publicyści i dziennikarze nie rozumieją, czemu – oprócz oczywistej chęci przyśpieszenia i zbrutalizowania rozliczeń wobec opozycji – miały służyć zmiany.
Uznanego profesora, Adama Bodnara, który w służbie premierowi ofiarował cały swój autorytet, zastąpił walczący sędzia o wątpliwej reputacji. Minister spraw zagranicznych został wicepremierem, a minister od powodzi, objął posadę szefa policji, straży i administracji. Kupiono koalicjanta posadą ministra dla partyjnego aktywisty. Poza tym, rzekomo zdymisjonowano innych ministrów, którzy uwili sobie gniazdko w Kancelarii Premiera.
Są takie momenty w historii każdego kraju, że trzeba ogarnąć się po zdarzeniach, które wstrząsają scenami politycznymi, stanąć twardo na ziemi, powstrzymać emocje i na nowo ruszyć do pracy
– mówił podczas ogłaszania zamian w rządzie.
Teraz już wiadomo, że „rekonstrukcja” była projektem jedynie PR-owym, a rzekome zmiany miały charakter pozorowany. Trzy panie minister, które zostały „zrekonstruowane”, czyli pozbawione funkcji w ramach odchudzenia rządu, w rzeczywistości pozostały w Kancelarii Premiera i będą sekretarzami stanu. Chodzi o Adrianę Porowską, Marzenę Okła-Denerowicz i Katarzynę Kotulę. Ta ostatnia sama niedawno przyznała, że w jej pracy niewiele się zmieniło.
Rzecznik rządu Adam Szłapka, pytany podczas dzisiejszej konferencji o zmianę ról wymienionych byłych minister po rekonstrukcji, przekazał, że pozostaną one w Kancelarii Premiera i będą się zajmowały tym, czym dotychczas.
Są działy administracji, którymi się po prostu trzeba zajmować i nie zawsze to minister musi być za nie odpowiedzialny. Może to być pełnomocnik, może to być sekretarz stanu
– dodał.
I w ten sposób, nawet z pozoru prosta obietnica uczynienia polskiego rządu „najmniejszym w Europie”, co zapowiadał Donald Tusk w lutym br., okazała się zadaniem zbyt wymagającym jak na byłego „króla Europy”. Jak nie idzie, to nie idzie…
Robert Bagiński

