W Białym Domu Donald Trump spotka się z Wołodymyrem Zełenskim i wybranymi liderami Europy, ale zabraknie tam Polski – najbliższego sąsiada Ukrainy i kraju, który od początku wojny udzielał jej bezwarunkowego wsparcia. Zełenski stawia na Niemcy i Francję, które już raz – negocjując porozumienia mińskie – otworzyły Putinowi drogę do agresji. Ostatnie godziny, to sygnał ostrzegawczy: czas wreszcie zweryfikować sens dalszego, bezwarunkowego wspierania Ukrainy kosztem polskich interesów.
Jeśli patrzeć na całe wydarzenie jak na partię politycznej gry, to w dwunastym dniu prezydentury Karola Nawrockiego ekipa rządząca w końcu zadała celny cios. Problem w tym, że uderzenie to wymierzone zostało nie w politycznych przeciwników, lecz w interes państwa. Ster nad tym scenariuszem przejęli przywódcy Niemiec, Francji, a nawet samej Ukrainy. Wszystko jest szyte tak grubymi nićmi, że aż nazbyt wyraźnie widać intencję: chodzi o osłabienie pozycji polskiego prezydenta.
Rząd przerzuca odpowiedzialność
Dlaczego Polska nie znalazła się w gronie decydentów? Minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski tłumaczy, że „to Donald Trump zaprasza gości do Białego Domu”. Prezydencki minister Marcin Przydacz ujawnił jednak, że dyskusja nad składem delegacji odbywała się z udziałem Sikorskiego. To właśnie on, zdaniem Przydacza, odpowiada za brak Polski przy stole.
Informuję, że na spotkania do Białego Domu zaprasza prezydent Stanów Zjednoczonych, z którym polscy przedstawiciele ruchu MAGA oraz osobiście Pan Prezydent Nawrocki mają uprzywilejowane stosunki. Proszę aby ich używali na rzecz Polski i Europy
– wypalił na platformie X wicepremier Sikorski.
Cała dyskusja nie wygląda poważnie. Wiadomo, że premier Donald Tusk nie mógł jechać do USA, ponieważ po tym jak obrażał prezydenta Donalda Trumpa, jest przez niego izolowany. Ekipę do Waszyngtonu „montował” dla siebie prezydent Ukrainy, który nie zaproponował tego Prezydentowi Polski i z pewnością nie było to przypadkowe.
W trakcie telekonferencji z udziałem liderów państw europejskich, o udział Polski w spotkaniu mógł się upomnieć wicepremier Radosław Sikorski, ale tego nie zrobił. Nie ma wątpliwości, że był to ruch zaplanowany. Na wpis Sikroskiego odpowiedział minister w Kancelarii Prezydenta.
Informuję, że dyskusja co do udziału we wspólnej z @ZelenskyyUa
wizycie tzw. „koalicji chętnych” w USA odbywała się z udziałem min. R. Sikorskiego. Minister Spraw Zagranicznych RP nie zgłosił gotowości Polski do udziału w tej wizycie. Prezydent RP planuje wizytę w USA 3 września.
– skonstatował minister Marcin Przydacz.
Gra przeciwko prezydentowi
W kuluarach coraz częściej mówi się, że brak polskiej obecności w Waszyngtonie to nie przypadek, ale polityczna kalkulacja. Dla rządu Donalda Tuska to okazja, by osłabić pozycję prezydenta Nawrockiego. Prezydent przypomina, że 3 września ma własne spotkanie z Donaldem Trumpem.
Prezydent Polski jest jedynym liderem w Europie, który na bliskim horyzoncie, bo już 3 września, ma spotkanie z prezydentem Trumpem
– podkreślił dzisiaj prezydent Nawrocki, apelując o „spokój i rozwagę”.
Trzeba też pamiętać, że gdyby Karol Nawrocki poleciał do USA, Tusk i Sikorski zrobiliby wszystko, by sprowadzić go do roli statysty w cieniu Merza, Macrona czy von der Leyen. Nie wiadomo zresztą, czym zakończą się dzisiejsze rozmowy: równie dobrze mogą przynieść zgodę na „rozbiór” Ukrainy, jak i zaprzepaścić szanse na prawdziwy pokój.
W tym kontekście brak polskiego przedstawiciela w Waszyngtonie wcale nie musi być wyłącznie porażką. Wystarczy spojrzeć na to, że premier Włoch czy prezydent Finlandii znaleźli się w delegacji tylko dlatego, że mają „dobre relacje” z Donaldem Trumpem. Może lepiej, by polski prezydent nie był sprowadzany do takiej dekoracyjnej roli.
Ukraina nie zasługuje na takie wsparcie
Wojna na Ukrainie to niewyobrażalny dramat dla jej obywateli. Trzeba jednak pamiętać, że prezydent Zełenski walczy dziś nie tylko o pokój, lecz także o własne przetrwanie na scenie politycznej. Wiele jego decyzji to element wewnętrznej gry, w państwie od lat toczonym przez korupcję. Ukraińscy politycy wielokrotnie pokazywali Polsce brak szacunku, unikając choćby symbolicznych gestów wdzięczności. Upokarzanie Warszawy przychodzi im zaskakująco łatwo, a Berlin i Paryż chętnie na tym korzystają.
Dlatego trzeba powiedzieć wprost: jeśli Ukraina nie widzi dla Polski miejsca w rozmowach o własnym losie, to Polska powinna równie stanowczo zweryfikować sens dalszego, bezwarunkowego wspierania Kijowa. Europejscy przywódcy nie lecą do Waszyngtonu, aby Zełenskiemu pomóc, ale go przypilnować. Chcą też przypilnować własnych interesów.
Ukraina powinna mieć świadomość, że żadne gwarancje bezpieczeństwa nie będą realne bez udziału Polski, która zajmuje strategiczne miejsce na mapie Europy. Być może właśnie nadszedł moment, by wystawić rachunek nie tylko Ukrainie, ale także Niemcom, Francji i Wielkiej Brytanii. Nie rachunek polityczny, lecz finansowy.
Robert Bagiński

