Były prezydent, którego największym, a właściwie jedynym atutem w polityce, było samo sprawowanie urzędu, właśnie postanowił zaatakować lidera największej partii opozycyjnej. Andrzej Duda mówił o „pokoleniowej zmianie” i zasugerował, że 76-letni lider PiS nie powinien decydować o losach Polski. To jednak paradoks, ponieważ to właśnie sam Duda jest dziełem Jarosława Kaczyńskiego.
Byłemu prezydentowi musi doskwierać fakt, że nie jest już kluczową postacią polskiej polityki. Zresztą, nie był nią nawet w czasie pełnienia najważniejszego urzędu w państwie. Jest jednak faktem, że jego głos nie będzie już brzmiał tak doniośle jak w czasie bycia lokatorem Pałacu Prezydenckiego. Pewnie dlatego nie przebiera w zaproszeniach do mediów i bierze, co się akurat trafi.
Andrzej Duda był gościem podcastu Żurnalisty, gdzie został zapytany o przyczyny porażki PiS w wyborach w 2023 roku. I chociaż te wybory partia Jarosława Kaczyńskiego akurat wygrała, nie mogąc jednak stworzyć z nikim koalicji, były prezydent nie oszczędził lidera PiS.
Może ktoś już nie przystaje do wymagań rzeczywistości. Może są potrzebne zmiany pokoleniowe
– stwierdził Duda, dodając, że ma wątpliwości, czy „prawie 80-letni ludzie powinni decydować o losach Polski”. Choć nie wymienił Jarosława Kaczyńskiego, kontekst był jasny.
Duda bez Kaczyńskiego byłby nikim
Problem w tym, że cała polityczna droga Andrzeja Dudy była możliwa wyłącznie dzięki Prawu i Sprawiedliwości oraz osobistym decyzjom Jarosława Kaczyńskiego. Mało kto dziś pamięta, że pierwszym środowiskiem politycznym, z którym się związał, nie była prawica, lecz Unia Wolności kierowana wówczas przez Leszka Balcerowicza. Tam z trudem wywalczył jedynie mandat na zjazd regionalny partii.
Jego kariera nabrała tempa dopiero wtedy, gdy został doradcą klubu parlamentarnego PiS, a w 2006 roku objął stanowisko wiceministra sprawiedliwości w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Później trafił do Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, gdzie pełnił funkcję jednego z mniej znaczących ministrów. Kolejny krok: start w wyborach do Parlamentu Europejskiego, również odbył się za zgodą prezesa PiS i zakończył się zdobyciem mandatu.
I wreszcie rok 2015. Jarosław Kaczyński podjął ryzyko, będąc za to przez media wyśmiewanym, stawiając na polityka z drugiego szeregu. To ta decyzja otworzyła Andrzejowi Dudzie drogę do prezydentury. Inaczej pozostałby postacią anonimową, a gdyby uczestniczył w życiu politycznym, to wcale nie jest pewne, że po stronie konserwatywnej.
Mówca zamiast lidera
Choć daleko Andrzejowi Dudzie do bycia politycznym liderem, nie sposób zaprzeczyć, że miał talent retoryczny. I to czyniło go dla PiS przydatnym, ponieważ potrafił porwać tłumy i zbudować atmosferę wiecu. Ale za mocnymi słowami rzadko szły odważne decyzje w których potrafiłby zaryzykować społeczny gniew.
Zaryzykował kilka razy, ale zawsze było to przeciw postulatom elektoratu prawicowego. Do końca zapamiętane zostaną mu weta do ustaw reformujących sądy oraz te dotyczące edukacji, które przygotował minister Przemysław Czarnek.
Po ośmiu latach prezydentury, na kilka miesięcy przed jej zakończeniem i w obawie o swoją polityczną przyszłość, Andrzej Duda nie miał nawet odwagi wystąpić z wyraźnym przekazem w momencie ataku na Telewizję Polską. W tym kontekście, aresztowanie w Pałacu Prezydenckim byłych ministrów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, urasta do rangi symbolu jego prezydentury.
Szuka kumpli w Konfederacji
Były prezydent w rozmowie Żurnalistą próbował przekonać odbiorców, że jest politykiem nowego pokolenia.
Potrzebne jest nowocześniejsze spojrzenie. Czasem nawet ja mam jeszcze takie spojrzenie, które gdzieś tam jest skażone PRL-em. Młodzi tego nie rozumieją, ale patrzą już nowymi oczami (…). Patrzą inaczej na otaczający świat
– mówił
Jako przykład Andrzej Duda wskazał Konfederację, na czele której stoją – jak to podkreślił w rozmowie – „bardzo młodzi ludzie”. Trudno te słowa odczytywać inaczej niż jako próbę puszczenia oka do liderów tej partii i budowania politycznej alternatywy. Problem w tym, że ani w PiS, ani w Konfederacji Duda nie jest traktowany jako wiarygodny partner. Zbyt często zmieniał zdanie i wycofywał się ze złożonych obietnic, by ktokolwiek chciał na nim oprzeć swoją strategię.
Zwycięstwo mimo wsparcia
Wątpliwości budzi nawet jego udział w kampanii Karola Nawrockiego. Owszem, miał mocne wystąpienie na konwencji w Łodzi, które dodało kampanii energii, ale każdy kolejny krok mógłby bardziej zaszkodzić niż pomóc.
Tak ocenia sprawę prof. Jan Majchrowski, były sędzia Sądu Najwyższego, znany z bezkompromisowych poglądów i otwartej krytyki patologii w środowisku sędziowskim. To właśnie on w grudniu 2021 roku w proteście zrzekł się urzędu sędziego SN, gdy w sądzie nadal orzekał zawieszony Józef Iwulski, który w czasach PRL był aktywnym prześladowcą opozycji antykomunistycznej. Majchrowski określał później sytuację w SN mianem „małej Magdalenki”.
Zna słabości Andrzeja Dudy. Przekonał się o nich w kluczowym momencie sporu w SN. Pisał listy i szukał kontaktu, ale zamiast wsparcia, spotkał się z milczeniem. To doświadczenie sprawiło, że dziś jeszcze ostrzej punktuje brak siły charakteru i konsekwencji u byłego prezydenta.
Poparcie Andrzeja Dudy dla Karola Nawrockiego w tej kampanii było, że tak powiem z francuska: „modere” (red.: umiarkowane). I dzięki Bogu! Karol Nawrocki wygrał mimo Andrzejowi Dudzie, a nie dzięki Andrzejowi Dudzie. Wcale nie wierzę, że Andrzej Duda dojechał do końca z tak wielkim potencjałem poparcia, zwłaszcza w obozie prawicy, który zdecydował o zwycięstwie
– powiedział podczas panelu dyskusyjnego w Warszawie.
Wykładowca z ochroną
Duda kończy kadencję w politycznej samotności. Nie stworzył własnego obozu, nie ma zbyt wielu politycznych sojuszników w PiS, nie pozostawił po sobie dziedzictwa ideowego. Zostaje z łatką sprawnego mówcy, ale słabego przywódcy. A jego krytyczne słowa wobec Kaczyńskiego brzmią jak próba odcięcia się od przeszłości, bez której nie byłoby jego prezydentury.
Jeśli chodzi o przyszłość, to bardzo trafnie opisał ją w 2017 roku wczesny minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.
Albo prezydent przejdzie do historii (…) jako jeden z przywódców dobrej zmiany, albo polegniemy. (…) Pierwszy polegnie pan prezydent i co najwyżej będzie mógł się w przyszłości cieszyć rolą młodego komentatora z własną ochroną
– powiedział wtedy Ziobro.
Andrzej Duda wygrał wybory prezydenckie, bo potrafił przemawiać i miał talent oratorski. Druga kadencja, mimo licznych przeszkód stawianych rządowi PiS, była już polityczną koniecznością. Ale na tym kończyły się jego atuty. Największym z nich było samo sprawowanie urzędu. Teraz, gdy nie jest już prezydentem, staje się politykiem zbędnym. I choć próbuje kreować się na nowoczesnego, wcale nie jest „na czasie”, nawet w porównaniu z Jarosławem Kaczyńskim, którego usiłuje nieudolnie krytykować.
Diagnoza, że potrzebna jest zmiana generacyjna na prawicy, brzmi rozsądnie. rzecz w tym, że Andrzej Duda nigdy nie będzie twarzą takiej zmiany, bo nie wiek, lecz siła i konsekwencja tworzą liderów. Młodzi wcale nie szukają idoli w swoim wieku, ale ludzi, którzy potrafią mówić własnym głosem i udowodnić, że naprawdę wierzą w to, co robią. Duda udowodnił, że nie potrafi…

