PSL nie pierwszy raz pokazało, że w walce o stanowiska dla swoich ludzi, potrafi być partią wyjątkowo skuteczną. Tak też było teraz, gdy premierowi Donaldowi Tuskowi strach zajrzał w oczy i trzeba było dać koalicjantowi coś ekstra. Takie są właśnie kulisy przejęcia superministerstwa energii przez młodego i niedoświadczonego Miłosza Motykę.
Sytuacja przed ostatnią rekonstrukcją rządu, szczególnie po przegranych przez kandydata Koalicji Obywatelskiej wyborach prezydenckich, nie należała dla premiera do komfortowych. Tusk obawiał się możliwego sojuszu PSL z PiS-em, a ponieważ wiedział o tym, że ludowców w polityce cementują tylko stanowiska oraz pieniądze, postanowił ich „ozłocić”.
Według dziennikarza Onetu Andrzeja Stankiewicza, to właśnie dlatego ludowcy otrzymali tak ważny resort. Ma to scementować sojusz i ostatecznie przesądzić, że nikt w partii nawet nie pomyśli o sojuszu z PiS, które nie obdaruje PSL-u takim ważnym ministerstwem.
Rekonstrukcja rządu pokazuje, że Tusk zrozumiał ryzyka. Dopieszczając wszystkich koalicjantów, akurat ludowców premier wręcz ozłocił – dostali nowy, potężny resort
– uważa Stankiewicz.
Dziennikarz, raczej nie będący entuzjastą PSL-u jako partii w ogóle, przekonuje, że to właśnie strach przed utratą większości w Sejmie skłonił Tuska do obdarowania ludowców politycznymi prezentami. Ale to nie jedyna zanęta na ludowców. W tle politycznych dyskusji, na kanwie bardzo niskich notowań „partii chłopskiej”, a właściwie… partii chłopów, pojawiają się również wybory w 2027. Platforma Obywatelska ma kusić PSL miejscami na swoich listach w ramach wielkiego obozu demokratycznego.
Gdyby w 2027 r. premier dał chłopom gwarantowany pakiet dobrych miejsc na listach, to Władysław Kosiniak-Kamysz zyska pewność, że po wyborach będzie miał tylu posłów, żeby stworzyć w Sejmie własny klub
– relacjonuje Stankiewicz.
To ostatnie byłoby tratwą ratunkową dla partii, która pod wodzą Władysława Kosiniaka-Kamysza stała się przystawką PO, choć co najmniej dwa razy mogła zawalczyć o fotel premiera: na początku kadencji w rządzie z PiS, a także po wyborach prezydenckich w tzw. rządzie eksperckim.
O ile brak chęci w pierwszym przypadku jest zrozumiały – ciężko byłoby to wytłumaczyć wyborcom, którzy głosowali przeciwko PiS, to druga okazja i odrzucenie jej, to polityczny samobój. Nie da się uzasadnić sytuacji w której lider partii woli trwać w złym rządzie jako popychadło, niż rozdawać karty w gabinecie na który jest oczekiwanie społeczne.
Być może liderzy PSL liczą na kolejną okazję wiosną 2026, ale tej już nie będzie. Rok przed wyborami PiS i Konfederacja nie będą miały żadnego interesu wchodzić do rządu z PSL. Im szybciej ta partia znajdzie się poza Sejmem, tym większa szansa na to, że wróci do swoich korzeni sprzed sojuszu z komunistami, postkomunistami, a teraz liberałami.
Robert Bagiński

