Wybory za nami, zwycięzca znany, data zaprzysiężenia prezydenta elekta ogłoszona. Można by więc uznać, że wszystko idzie zgodnie z konstytucyjnym scenariuszem. Ale nie wszyscy godzą się na takie zakończenie. Minister sprawiedliwości i prokurator generalny Adam Bodnar postanowił dopisać własny epilog.
Tak wynika z wywiadu, jakiego udzielił dzisiaj dziennikarzom Wirtualnej Polski. Tam słychać głos, nie tyle urzędnika państwowego, co osoby zaangażowanej w projekt polityczny.
Nowy sąd, stary spór
Na pierwszy ogień idzie Sąd Najwyższy, a konkretnie Izba Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Publicznych. To właśnie ta izba zgodnie z ustawą ma ogłosić ważność wyborów. Dla ministra sprawiedliwości to jednak ciało zbudowane na wątpliwych fundamentach.
To nie jest sąd ustanowiony zgodnie z prawem
– twierdzi Bodnar, odnosząc się do kontrowersji wokół Krajowej Rady Sądownictwa i sposobu powoływania sędziów.
Krytyka nie jest nowa. To echo wcześniejszych batalii o praworządność, które od lat dzielą polską scenę polityczną i prawników. Ale w kontekście wyborów prezydenckich te słowa nabierają nowego ciężaru. Minister sprawiedliwości de facto kwestionuje prawomocność ciała, które ma dać mandat nowemu prezydentowi. Nawet jeśli nie mówi tego wprost, jego przekaz jest czytelny: fundamenty tego procesu mogą być skażone. A to już stwierdzenie o dużym kalibrze.
Polityka przez pryzmat prawa
Adam Bodnar od lat buduje swój wizerunek jako prawnika z misją. Ale im bliżej politycznego centrum, tym częściej jego słowa zaczynają mieć podwójne znaczenie. Tak też jest teraz. Z jednej strony, stwierdza, że nie podważa wyniku wyborów. Z drugiej, zleca przeliczenie głosów. Mówi, że to „dla przejrzystości”. Ale przecież nikt nie ma wątpliwości, że takie działanie to nie tylko gest techniczny. To sygnał do opinii publicznej, do instytucji, do zaplecza politycznego w Platformie Obywatelskiej.
Chciałbym, aby to przeliczenie pokazało, że można w bardziej otwarty sposób patrzeć na ten proces
– tłumaczy Bodnar.
I dodaje, że jego rolą jako prokuratora generalnego jest „komentować to, co się dzieje w polskiej demokracji”. Tyle że nie komentuje jak ekspert, ale jak współtwórca procesu. I to czyni bardzo istotną różnicę.
Marszałek Sejmu, czyli adresat nieformalnego zarzutu
Cień podejrzenia pada również na marszałka Sejmu. Szymon Hołownia zapowiedział ogłoszenie daty zaprzysiężenia prezydenta elekta zgodnie z prawem, po decyzji Sądu Najwyższego. Ale Bodnar zauważa, że publikacja orzeczeń nastąpi później, niż ich ogłoszenie. Sugeruje więc, że Hołownia zbytnio się śpieszy.
Formalnie nie stawia zarzutu. Ale rzuca w przestrzeń publiczną pytanie: po co się śpieszyć? Kto na tym zyskuje? To znów subtelna gra, typowa dla polityki prawa. W niej nie chodzi o to, by zakwestionować wszystko wprost. Wystarczy zasugerować i wytworzyć niepokój. Resztę zrobią zaprzyjaźnione media, komentatorzy i polityczne zaplecza.
Polityczny mit w budowie
Bodnar nie działa w próżni. Jego aktywność ma cel i to nie tylko prawniczy. Przeliczenie głosów, kwestionowanie sądu, uwagi wobec marszałka… To elementy większej opowieści, która może być użyteczna w przyszłości. Gdyby prezydent Nawrocki miał popełnić polityczny błąd, gdyby jego zaplecze się potknęło, ta narracja wróci: gotowa, ukształtowana, zbudowana na słowach legalisty, nie polityka. Bo nikt nie będzie już wtedy pamiętał, że minister nie kwestionował wyniku. Zostanie cień wątpliwości.
W teorii wybory już za nami. Ale Adam Bodnar pokazuje, że końcówki można pisać długo. Każda wypowiedź, każde przeliczenie głosów, każda wątpliwość – to nie zamknięcie procesu. To próba jego reinterpretacji. I nie chodzi już tylko o same wybory. Chodzi o władzę narracji. O to, kto będzie kontrolował sposób, w jaki społeczeństwo zapamięta te wybory.
Tomasz Marzec

