Donald Tusk wygłosił dziś expose, które miało umocnić jego pozycję po wyborach prezydenckich i przekonać parlament do udzielenia wotum zaufania dla rządu. W decydującym momencie premier nie przedstawił jednak żadnej spójnej wizji, ani programu działania. Mnożyły się półprawdy, przemilczenia i próby przypisywania sobie sukcesów poprzedników. Zamiast ofensywy, Polacy usłyszeli defensywę. Znów było głównie o poprzednikach, którzy nie rządzą już od 17 miesięcy…
Donald Tusk miał w środę realną szansę odwrócić polityczną dynamikę. W Sejmie, tuż przed głosowaniem nad wotum zaufania, wygłosił exposé, które miało przekonać opinię publiczną i koalicjantów, ale było jednym z najsłabszych w historii w jego wykonaniu.
Słowa bez pokrycia
Jak zawsze, premier używał sformułowań kluczy, które dobrze brzmią, ale niewiele ze sobą niosą.
Znam smak zwycięstwa i gorycz porażki, ale nie znam takiego słowa jak „kapitulacja”. Nie ma mowy o tym
– oznajmił z sejmowej mównicy Donald Tusk.
Problem w tym, że jego przemówienie nie odpowiadało na realne pytania o kierunek, w jakim zamierza prowadzić państwo. Brakowało jasnej wizji, odpowiedzi na zarzuty o chaos w administracji i spadające notowania koalicjantów.
Jeszcze w grudniu 2023 roku Tusk obiecywał szybkie reformy i „nowe otwarcie”. Tymczasem w czerwcu, u progu najważniejszych decyzji dotyczących budżetu, migracji czy bezpieczeństwa, premier oświadczył jedynie, że w lipcu planowana jest rekonstrukcja rządu.
Nie mówię tutaj o zmianie nazwisk, ale przede wszystkim o zmianie struktury rządu
– zapowiedział.
W jego ocenie obecna struktura administracji „jest bardzo niefunkcjonalna i odziedziczona po PiS”. Narracja o „dziedzictwie PiS” towarzyszyła całemu wystąpieniu. Tymczasem opozycja i część opinii publicznej oczekiwały odpowiedzialności i programu, a nie kolejnej próby przerzucania winy za stan państwa na poprzedników.
Fakty nie zgadzają się z przekazem
Premier, chcąc przekonać posłów do poparcia rządu, chwalił się wzrostem wydatków na obronność.
Wydatki wzrosły o 67 proc. względem ostatniego roku rządów PiS
– mówił.
Jak szybko zauważył jednak Sławomir Mentzen z Konfederacji, ta liczba jest nieprawdziwa, a premier wprowadzał posłów i opinię publiczną w błąd.
Tusk się właśnie pochwalił, że wydatki na obronność w pierwszym roku jego rządów wzrosły o 67% względem ostatniego roku rządów PiS. Problem w tym, że ten wzrost zaplanował jeszcze rząd PiS 🙂
– napisał lider Konfederacji na platformie X.
Realny wzrost tych wydatków wyniósł jedynie 23,7 proc., a sam budżet na 2024 r. został przygotowany przez gabinet Mateusza Morawieckiego.
Podobne kontrowersje wywołała wypowiedź Tuska na temat programu 800 Plus, a więc drugiej wersji sztandarowego programu Prawa i Sprawiedliwości. Premier przypisał sobie ten sukces, twierdząc, że jest on zasługą jego rządu, który przejął władzę 13 grudnia 2023 roku.
W 2024 roku naszymi decyzjami trafiło do polskich rodzin 62 miliardy złotych
– oświadczył premier, sugerując, że to obecny rząd odpowiada za wzrost świadczenia.
Tymczasem projekt ustawy o podniesieniu kwoty do 800 zł miesięcznie uchwalił 8 lipca 2023 roku Sejm poprzedniej kadencji, a podpis pod nią złożył prezydent Andrzej Duda w sierpniu 2023 r. Wcześniej przeciwko nowelizacji głosowali m.in. posłowie Trzeciej Drogi, którzy dzisiaj tworzą rząd D. Tuska.
Posłowie pytają o powagę
Exposé nie przekonało również sali sejmowej. Posłowie koalicji zdawali się słuchać, bo muszą. Nieliczni posłowie opozycji, z niedowierzaniem kręcili głową. Kiedy nadszedł moment zadawania pytań, na mównicę wszedł poseł Adrian Zandberg z partii Razem.
Czy jest pan poważny, kiedy mówi pan o profesjonalizacji majątkiem publicznym? Czy polega ona na tym, że w kluczowych spółkach zatrudnia się rodziny polityków PSL?
– dopytywał poseł. Zandberg, który nie należy do opozycji konserwatywnej, podkreślił rozdźwięk między obietnicami z kampanii a praktyką rządzenia.
Krytycznie o wystąpieniu premiera wypowiedzieli się również posłowie Konfederacji.
Kiedy przestaniecie szkodzić polskim rolnikom?
– pytał Witold Tumanowicz.
Marek Jakubiak z Wolnych Republikanów zarzucił Tuskowi, że „zadłuża państwo jak nikt inny”, przyjmuje migrantów mimo wcześniejszych obietnic i „ukręcił wszystkie inwestycje”.
Wystąpienie premiera miało być punktem zwrotnym. W rzeczywistości pogłębiło jedynie wrażenie chaosu i braku sterowności państwa. W ławach poselskich i rządowych trudno było dostrzec entuzjazm. Dominowało raczej zakłopotanie poziomem wystąpienia. Donald Tusk nie tylko nie przeciął narastających politycznych napięć, ale sprawiał wrażenie, że nawet nie próbuje ich rozładować.
W jego przekazie nie było propozycji, była jedynie kalkulacja. Premier liczy na wotum zaufania, bo jego brak mógłby oznaczać przyspieszone wybory, których najbardziej boją się koalicjanci z niskim poparciem w sondażach. Tusk doskonale zdaje sobie z tego sprawę.
Dlatego nie próbował nikogo przekonywać. Uznał, że wotum zaufania i tak uzyska, a jeśli tak się stanie, przeprowadzi rekonstrukcję rządu po swojemu. Jeśli zaś koalicjanci będą się buntować, nie zawaha się rządzić jako gabinet mniejszościowy. Wybory nie są dla niego zagrożeniem, być może wręcz przeciwnie. W razie wcześniejszej elekcji miałby szansę zmiażdżyć słabnącą Trzecią Drogę, wchłonąć elektorat Lewicy i zablokować odbudowę pozycji PiS, Konfederacji i Partii Razem.

