Najnowszy wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie uznania tzw. małżeństwa dwóch polskich obywateli, zawartego w Berlinie, to kolejny akt procesu przesuwania granic kompetencji unijnych instytucji. Formalnie chodzi o swobodę przemieszczania się i „utrudnienia administracyjne”, ale w praktyce – o próbę dokonania głębokiej ingerencji w porządek konstytucyjny państw narodowych. Bitwa o Polskę jaką znamy, wchodzi w decydującą fazę.
Wyrok TSUE brzmi pozornie łagodnie: państwo członkowskie nie musi legalizować małżeństw jednopłciowych, ale musi uznawać te zawarte w innym państwie Unii. Innymi słowy: nie musicie, ale i tak musicie! To typowa logika brukselskiej inżynierii prawnej, która polega na dokonywaniu zmian nie wprost, lecz poprzez tzw. „skutki prawne”. W tym konkretnym przypadku, te ostatnie wymuszają de facto redefinicję instytucji małżeństwa, która jest precyzyjnie opisana w polskiej Konstytucji.
Polskie prawo vs. niemiecki akt „małżeński”
Wszystko zaczęło się od dwóch Polaków, którzy zawarli w Berlinie „małżeństwo” zgodnie z niemieckim prawem. Po powrocie do Warszawy złożyli wniosek o transkrypcję aktu do polskich ksiąg stanu cywilnego. Kierownik USC odmówił, argumentując, że polskie prawo nie przewiduje małżeństw osób tej samej płci, a art. 18 Konstytucji RP jednoznacznie chroni małżeństwo jako związek kobiety i mężczyzny.
Decyzję tę podtrzymał wojewoda mazowiecki, który słusznie wskazał, że wpisanie dwóch mężczyzn jako „małżonków” oznaczałoby bezpośrednie naruszenie podstawowych zasad porządku konstytucyjnego. Kolejne instancje: WSA i NSA, również nie znalazły podstaw do zmiany decyzji. Jednak na poziomie Naczelnego Sądu Administracyjnego rozpoczął się drugi akt tego sporu.
NSA, zamiast opierać się na jednoznacznym brzmieniu Konstytucji, zwrócił się do TSUE z pytaniem prejudycjalnym. Zapytał, czy odmowa transkrypcji nie narusza swobody przemieszczania się i zakazu dyskryminacji. To właśnie ten ruch stworzył przestrzeń dla głębokiej ingerencji Trybunału.
To ważne pytanie: po co takie pytania, skoro Konstytucja mówi wyraźnie, czym jest małżeństwo? Dlaczego polski sąd unikał własnej podstawy prawnej i szukał wykładni w Luksemburgu? Odpowiedzi jest kilka. Jedna z nich taka, że NSA chciał uciec od odpowiedzialności i przerzucić ją na trybunał zagraniczny.
TSUE znów przekracza granice
W wyroku C-713/23 Trybunał stwierdził, że odmowa uznania małżeństwa dwóch mężczyzn może stanowić naruszenie prawa UE, bo powoduje „poważne niedogodności” oraz utrudnia „organizację życia rodzinnego” tych osób.
Tyle że TSUE w tej sprawie nie ma w ogóle kompetencji. Polska, podobnie jak Wielka Brytania, gdy jeszcze była członkiem UE, zagwarantowała sobie wyłączenie stosowania Karty Praw Podstawowych w zakresie, w jakim ingerowałaby ona w prawo krajowe. A jednak Trybunał ponownie to wyłączenie zignorował.
To nie pierwszy raz, kiedy sędziowie z Luksemburga interpretują traktaty tak szeroko, że de facto tworzą nowe prawo, nie mając do tego demokratycznego mandatu. Zjawisko to wielokrotnie nazywano już „unijnym aktywizmem sędziowskim”.
Lewica zachwycona
Nic dziwnego, że polska lewica natychmiast ogłosiła „historyczne zwycięstwo”. Minister Barbara Nowacka pisała o „kroku naprzód dla równości”. Dla niej i dla liberalnych elit Zachodu to kolejny punkt w projekcie ideologicznego ujednolicania Europy.
To ważne zwycięstwo dla poszanowania praw i godności. Krok naprzód dla równości i praw obywatelskich!
– napisała lewicowa polityk.
Po drugiej stronie sceny politycznej reakcje były jednoznaczne. Zbigniew Ziobro nazwał wyrok „nielegalnym” i oskarżył TSUE o próbę „wprowadzania do Polski małżeństw homoseksualnych”.
Lewactwo rozkrada nam Unię Europejską! TSUE, najbardziej upolityczniony parasąd w Europie, do którego sędziów wprost wyznaczają rządy, znów chce zmienić unijne traktaty. Wbrew międzynarodowym umowom, wbrew polskiej konstytucji i woli narodu chcą wprowadzić do Polski małżeństwa homoseksualne
– napisał były minister sprawiedliwości.
Krzysztof Bosak z Konfederacji stwierdził, że właśnie „runął kolejny mit” o chronionych w traktatach kompetencjach państw narodowych w sprawach obyczajowych. To diagnoza bolesna, ale niestety trafna.
Niestety jest tak, jak ostrzegaliśmy: samo uznanie nadrzędności prawa UE i logiki pogłębiania integracji daje nieskończone możliwości reinterpretacji porządku prawnego. I właśnie TSUE uznał, że mamy w Polsce uznawać skutki związków homoseksualnych zawartych za granicą, czyli traktować je w Polsce tak, jak rodziny
– skonstatował wicemarszałek Bosak.
Tusk przyklasnąłby, ale… jest prezydent Karol Nawrocki
Wyrok TSUE nie działa automatycznie. Unia może próbować wymusić określone rozwiązania, ale aby zmienić praktykę polskiego systemu prawnego, potrzebna jest zmiana ustaw. A to oznacza legislację i… podpis prezydenta.
Gdyby rządząca koalicja z premierem Donaldem Tuskiem miała „swojego” prezydenta, proces implementacji wyroku odbyłby się w ekspresowym tempie. Liberalne środowiska bardzo liczyły na taką sytuację przed wyborami prezydenckimi. Ale Polacy zdecydowali inaczej. Zwycięstwo prezydenta Karola Nawrockiego stało się tamą dla tej inżynierii prawno-ideologicznej. Nawrocki, deklarujący przywiązanie do Konstytucji RP i jednoznaczność art. 18, nie dopuści do ustawowej legalizacji związków jednopłciowych.
Dzięki temu wyrok TSUE, choć politycznie głośny, nie zmieni polskiej rzeczywistości bez zgody prezydenta. A tej zgody po prostu nie będzie.
Stawką jest więcej niż jeden akt stanu cywilnego
Wbrew narracji, którą próbują społeczeństwu narzucić środowiska liberalno-lewicowe, to nie jest spór o pojedynczy dokument w USC. To nie jest pytanie o to, kto z kim mieszka i jakie ma plany życiowe. To jest starcie dwóch wizji Europy: Europy narodów, gdzie państwa mają prawo samodzielnie definiować instytucje fundamentalne, a także Europy ideologicznej, w której unijne instytucje, nie mając mandatu demokratycznego, narzucają nowe standardy kulturowe.
TSUE wybiera tę drugą wizję. Dlatego tak ważne jest, by Polska pozostała przy pierwszej. I o to dziś toczy się gra.

