W nocy z wtorku na środę mieszkańcy Osin w powiecie łukowskim (woj. lubelskie) przeżyli chwile grozy. Na pole kukurydzy spadł i eksplodował niezidentyfikowany obiekt, którego huk słychać było w promieniu kilku kilometrów. Wybuch wybił szyby w trzech domach. Choć nikt nie ucierpiał, sprawa urasta do rangi politycznej i budzi pytania o bezpieczeństwo polskiej przestrzeni powietrznej.
Eksplozja w środku nocy
Policja otrzymała zgłoszenie tuż po godz. 2 w nocy. Funkcjonariusze zabezpieczyli teren i odnaleźli nadpalone fragmenty metalu i plastiku rozrzucone na przestrzeni kilkudziesięciu metrów. Jak relacjonowali mieszkańcy, huk był tak potężny, że obudził ludzi kilka kilometrów od miejsca wybuchu.
Na miejscu pojawiły się służby kryzysowe, a teren został objęty zabezpieczeniem sektorowym.
Dokonaliśmy zabezpieczenia, a teraz policjanci czekają na przyjazd i działania prokuratorów
– mówił zastępca komendanta wojewódzkiego policji, insp. Robert Michnia.
Służby na miejscu, MON uspokaja
Sprawą natychmiast zajęło się wojsko. Dowództwo Operacyjne Rodzajów Sił Zbrojnych poinformowało, że systemy radiolokacyjne nie odnotowały w nocy żadnego naruszenia przestrzeni powietrznej RP ani od strony Ukrainy, ani Białorusi.
Informacja o znalezieniu obiektu, który według wstępnych ocen może stanowić element starego silnika ze śmigłem, została przekazana do Centrum Operacji Powietrznych
– przekazało DO RSZ w komunikacie.
Wojsko zapewniło, że obsada systemu obrony powietrznej prowadzi całodobowy monitoring i pozostaje w gotowości. Na miejscu działają również żołnierze Żandarmerii Wojskowej, funkcjonariusze ABW oraz Służba Kontrwywiadu Wojskowego.
Rząd: „Nie ma zagrożenia dla mieszkańców”
Do sprawy odniósł się Czesław Mroczek, wiceszef MSWiA.
Jeszcze nie zostało dokładnie ustalone, z czym mieliśmy do czynienia. Nie ma oczywiście żadnego niebezpieczeństwa dla pobliskich mieszkańców
– zapewnił polityk na antenie Polskiego Radia.
Pytany o możliwość rosyjskiego tropu, nie wykluczył takiej możliwości, ale radził wstrzymanie się z opiniami do czasu zakończenia prac przez służby.
W tej chwili nie ma na to wystarczających dowodów. Trwa postępowanie, pracują eksperci i oczywiście przekażemy opinii publicznej informacje
– powiedział.
Rosja może testować Polskę
Zupełnie inny ton przyjmują eksperci. Dr Tomasz Pawłuszko w rozmowie z Polsatem podkreślił, że po wybuchu wojny na Ukrainie, wraz z wojennymi migrantami z tego kraju, do Polski przyjechało mnóstwo agentów rosyjskich służb specjalnych. Oni nie są na co dzień widoczni, bo nie robią niczego spektakularnego, ale nie są też bezczynni.
Mamy w Polsce kilkanaście tysięcy agentów rosyjskich, którzy mają pełną wiedzę na temat sposobów reakcji polskich służb. Musimy być wyczuleni na tego typu sytuacje, bo niczego nie można wykluczyć
– powiedział ekspert.
Jego zdaniem nie można lekceważyć możliwości, że incydent to część „wojny nerwów” prowadzonej przez Rosję tj. testowania czujności polskich struktur bezpieczeństwa, podobnie jak miało to miejsce wcześniej z balonami rozpoznawczymi przelatującymi nad terytorium RP.
To nie musiał być dron uzbrojony, ani nawet nie musiał przylecieć od strony Ukrainy lub Białorusi. Rosja dysponuje sprzętem, który ma za zadanie obciążać i odciągać infrastrukturę kontroli lotniczej. On mógł zostać wystartowany ze strony Polski
– to już opinia Mariusza Marszałkowskiego z portalu Defence24.pl
Polityczne konsekwencje incydentu?
Choć władze zapewniają, że nie ma powodów do paniki, to sprawa w oczywisty sposób nabiera wymiaru politycznego. W przeszłości podobne sytuacje, jak spadające w Polsce rakiety czy niezidentyfikowane obiekty latające, stawały się przyczyną ostrych sporów o skuteczność działań państwa i przygotowanie obronne.
Dziś, gdy wojna w Ukrainie trwa, a polsko-białoruska granica jest obszarem nieustannych prowokacji, każda taka sytuacja staje się papierkiem lakmusowym dla rządu i służb. Pytanie, czy eksplozja w Osinach to rzeczywiście przypadek techniczny, czy też element większej gry prowadzonej przez Moskwę, pozostaje na razie bez odpowiedzi.
Do sprawy na konferencji prasowej tuz przed 11-ą odniósł się wicepremier i minister obrony narodowej Władysław Kosiniak Kamysz.
Każda wersja musi być brana pod uwagę. Jesteśmy państwem graniczącym z miejscem, gdzie odbywa się pełnoskalowy konflikt. Analizujemy wszystkie scenariusze(…). Nie należy wykluczyć aktów sabotażu. Dotychczas mieliśmy do czynienia z podpaleniami(…). Zdarzenia z dronami z Litwy i Rumunii też są porównywalne z tym
– powiedział wicepremier.
Tomasz Marzec

