W najnowszym felietonie Ryszard Czarnecki, były europoseł i ekspert ds. międzynarodowych, analizuje polityczne reperkusje wyborów w Nowym Jorku, które wielu komentatorów uznało za zapowiedź końca ery Donalda Trumpa. Autor studzi jednak emocje – przypominając, że liberalny Nowy Jork od dawna nie jest barometrem nastrojów Ameryki. Czarnecki z publicystyczną swadą pokazuje, że choć Republikanie dostali właśnie „cios w szczękę”, to wcale nie znaczy, że Trump leży na deskach. Wręcz przeciwnie – prawdziwa walka dopiero się zaczyna.
Oczy całego politycznego globu zwrócone były w ostatnim czasie na najbardziej znane amerykańskie miasto. Otóż w „stolicy świata”, jak niektórzy nazbyt pompatycznie nazywają Nowy Jork, wybory na burmistrza wygrał muzułmanin – zresztą po raz pierwszy w historii. Demokraci, czyli opozycja wobec republikańskiego prezydenta Donalda Johna Trumpa, triumfują. Niektórzy wieszczą, że właśnie zaczął się odwrót 45., a teraz 47. prezydenta w dziejach USA.
Nie umniejszając wagi tej porażki, studziłbym jednak radość obozu liberalno-lewicowego w USA. Po pierwsze dlatego, że ta jedna z największych i na pewno najbogatszych metropolii świata ma polityczne serce wyraźnie „po lewej stronie”. I to od dawna. Nowy Jork zmienił się od czasu, gdy wygrywał tam i skutecznie rządził przez dwie kadencje, wprowadzając np. zasadę „zerowej tolerancji dla przestępczości”, republikanin Rudolph W. Giuliani.
I tu ciekawostka – ten „Człowiek Roku 2001” tygodnika „Time”, gdy był w Polsce paręnaście lat temu, chciał się spotkać tylko z jednym politykiem: Jarosławem Kaczyńskim. Do spotkania doszło na neutralnym gruncie.
Wracając jednak do naszych amerykańskich baranów (to metafora, rzecz jasna…). Kiedyś w stolicy Polski wybory prezydenckie wygrał przedstawiciel PiS i jego prezes honorowy, śp. Lech Kaczyński, późniejszy prezydent RP. Potem Prawo i Sprawiedliwość w Warszawie nigdy już nie wygrało – i na razie się na to nie zanosi.
Podobnie jest z Nowym Jorkiem. Po Giulianim byli już tylko reprezentanci Partii Demokratycznej. Stąd też triumf przedstawiciela tej formacji trudno uznać ani za niespodziankę, ani za początek politycznej równi pochyłej Donalda J. Trumpa. Inna rzecz, że głównym kontrkandydatem zwycięzcy był… nie republikanin, a inny demokrata. Obaj zgarnęli razem ponad 90% głosów, co pokazuje skądinąd potwornie słabą pozycję partii rządzącej Stanami Zjednoczonymi w „sercu Ameryki”. Jej reprezentant, mający zresztą polskie korzenie pan Sliwa, uzyskał ledwie 7%.
Zdesperowany Trump oficjalnie poparł w wyborach na „mayora” burmistrza Cuomo, uważając słusznie, iż jest on mniej lewicowy niż późniejszy triumfator Zohran Mamdani. Ale to raczej tylko pomogło temu pierwszemu wyznawcy Allaha zdobyć stanowisko.
Jednym z powodów wygranej człowieka, którego w kapitalistycznej Ameryce Trumpa określa się jako „socjalistę”, był fakt narastającej niechęci – nie tylko elektoratu lewicowego, ale też po części prawicowego – wobec działań Izraela wobec Palestyny. Widoczne jest to zwłaszcza wśród młodych wyborców. Zwycięzca to muzułmanin – dla jednych był to minus, dla drugich jednak, w kontekście Palestyny i Izraela, plus. Warto to wiedzieć, obojętnie od tego, jak będziemy to oceniać.
Podsumowując: fatalny wynik Republikanów w wyborach w Nowym Jorku osłabia prezydenta Donalda J. Trumpa, ale doprawdy ta specyficzna aglomeracja nie jest bynajmniej soczewką nastrojów amerykańskich wyborców. New York nie równa się United States of America.
Stąd też Trump jest jak pięściarz, który dostał bolesny i spektakularny cios, ale na pewno nie jest to nokaut. Do końca walki w USA daleko. Kolejną rundą będą wybory środka kadencji – mid-term elections – w przyszłym roku. One dopiero pokażą, czy Trump jest w natarciu, czy przeciwnie – broni się w narożniku
Ryszard Czarnecki
Ryszard Czarnecki – były wiceprzewodniczący Parlamentu Europejskiego, publicysta, komentator spraw międzynarodowych. Jeden z najbardziej doświadczonych polskich europosłów, związany z prawicą i aktywny obserwator sceny geopolitycznej.

