Nie ma wątpliwości – po tych wyborach nic już nie będzie takie samo. Państwo zaangażowane po jednej stronie, medialna egzekucja, propaganda zamiast kampanii. Kto liczył na demokratyczne święto, ten dziś leczy kaca.
Pomijając fakt, że tegoroczne wybory prezydenckie są wyjątkowe, choćby ze względu na stawkę, jaką niosą w sferze polityki, jedno jest pewne: po nich nic już nie będzie takie samo. Kto liczył na zwykłą potyczkę przedstawicieli dwóch światów, dziś zderza się z rzeczywistością brutalną i cyniczną.
Trudno zachować neutralność, gdy z odległości widać i czuć, że całe państwo zostało zaprzęgnięte w kampanię wymierzoną w jednego człowieka. Oskarżenia wobec Karola Nawrockiego są „od Sasa do lasa”, ale wsparte siłą rządowych mediów, zyskują moc rażenia, szczególnie tuż przed drugą turą. Tyle że prawdziwym problemem nie jest kandydat. Prawdziwym problemem jest premier, który gra znaczonymi kartami.
Prawdziwym problemem nie jest kandydat. Prawdziwym problemem jest premier, który gra znaczonymi kartami.
Donald Tusk po raz kolejny udowodnił, że nie istnieje dla niego granica, której nie przekroczy, byle tylko utrzymać władzę. Choć zwycięstwo Karola Nawrockiego w wyborach prezydenckich nie oznacza jeszcze końca jego rządów, premier – czując polityczne ciepło na karku – woli dmuchać na zimne. Widmo upadku gabinetu, a wraz z nim rozliczeń i odpowiedzialności za miesiące łamania prawa, zajrzało mu głęboko w oczy. To dlatego Polacy zostali utopieni w oceanie trucizny, który zalał każdy zakątek życia publicznego. I wszystko to z jedną nadzieją, że przyniesie „właściwy” wynik w niedzielnej elekcji.
Widmo upadku gabinetu, a wraz z nim rozliczeń i odpowiedzialności za miesiące łamania prawa, zajrzało Tuskowi głęboko w oczy
Dziwnym trafem słyszymy wyłącznie o jednym kandydacie – tym, który nigdy nie pełnił funkcji politycznej. A jakoś nie słychać o drugim: byłym europośle, ministrze, pośle na Sejm RP i prezydencie Warszawy. W każdej z tych ról Rafał Trzaskowski zostawił po sobie długi cień wątpliwości, ale służby specjalne, instytucje państwowe i rządowe media, tropią głównie to, komu zjadł kanapkę Karol Nawrocki w podstawówce.
Donald Tusk nie próbuje nawet udawać, że chce uwodzić na rzecz Trzaskowskiego wyborców. Nie kokietuje, nie obiecuje – on brutalnie oskarża. I to nie są strzały na oślep. Cele i amunicja są precyzyjnie dobrane – pod względem treści oraz momentu. Premier sam wziął na siebie „mokrą robotę”, krzycząc o „uczciwości”, „transparentności” i „bezpieczeństwie”. Tymczasem jego twarzą staje się notoryczny przestępca, mitoman, patostreamer. Człowiek, któremu nie wierzą nawet koledzy z półświatka. Ale dla Donalda Tuska to dziś wiarygodny sojusznik.
Premier sam wziął na siebie „mokrą robotę”, krzycząc o „uczciwości”, „transparentności” i „bezpieczeństwie”
W tej kampanii nie chodzi o fakty. Tu liczy się nastrój i klimat, który można napompować plotką, pomówieniem, kłamstwem. Władza i jej medialny aparat wlewają społeczeństwu do domów nie informację, lecz szambo. Lajtmotywem ataków na Karola Nawrockiego jest sklejenie go ze światem przestępczym. Dowodów brak, dlatego używa się kiboli, anonimowych „świadków” i postaci z marginesu. Wszystko, by zabić przekaz, zanim wyborca dotknie go samodzielnie.
Premier nie namawia do udziału w wyborach. Jemu chodzi o to, aby w niedzielę do urn poszło jak najmniej spośród tych, którzy w pierwszej turze nie głosowali na Rafała Trzaskowskiego, Szymona Hołownię lub Magdalenę Biejat. Nie jest bez szans, ale najbardziej ucierpi na tym państwo polskie. Rozziew między interesem Polski a interesem obecnej władzy jest coraz groźniejszy.

