Amerykański sąd federalny zablokował większość ceł ogłoszonych przez Donalda Trumpa. Choć pozornie to tylko rozstrzygnięcie prawne, w rzeczywistości pokazuje znacznie więcej. To nie politycy, lecz sędziowie stają się dziś głównymi aktorami sporu o władzę. Tak w USA, jak i coraz częściej w Europie, nie wyłączając z tego Polski.
Taryfy Trumpa zatrzymane przez togę
Federalny Sąd ds. Handlu Międzynarodowego w Nowym Jorku uznał, że Donald Trump przekroczył swoje uprawnienia, ogłaszając wysokie cła na towary z kilkudziesięciu państw. Sąd orzekł, że ustawa z 1977 r., na którą powoływał się prezydent, nie przewiduje stosowania ceł jako narzędzia ochrony przed zagrożeniami gospodarczymi. A skoro nie przewiduje, to według sędziów, prezydent nie ma takiego prawa. Tak działa literalne, sędziowskie rozumienie prawa.
Ale nie chodzi tylko o prawo. Chodzi o to, kto dziś realnie rządzi.
Głos mają sądy, nie wyborcy?
W ciągu trzech miesięcy urzędowania Trump ogłosił cztery serie ceł: m.in. 25 proc. na stal i aluminium, samochody, a także tzw. „cła wzajemne”. Jego celem było zmniejszenie ogromnego deficytu handlowego USA i ochrona amerykańskiej produkcji. To była polityka – twarda, ostra, ale zgodna z zapowiedziami wyborczymi.
Tyle że polityki nie prowadzą już politycy. To sądy, niezdolne do poniesienia odpowiedzialności za swoje decyzje, coraz częściej definiują, co można, a czego nie.
To nie sędziowie powinni decydować o tym, jak właściwie powinniśmy sobie radzić z sytuacją kryzysową w kraju
– zauważył rzecznik Białego Domu Kush Desai.
Aktywizm sądowy i nowy front władzy
To nie pierwszy raz, gdy amerykańska władza sądownicza przecina ostrym ruchem polityczne plany prezydenta. Tak było za Trumpa, ale też za Bidena. To samo widać w Polsce, Niemczech, we Włoszech, we Francji. W miejsce sporu politycznego między partiami coraz częściej wchodzą togowe batalie.
Problem w tym, że sędziowie nie ponoszą odpowiedzialności politycznej, choć ich decyzje mają wpływ na gospodarkę, a co za tym dalej idzie – na to, za co rozliczani są politycy. Nie muszą tłumaczyć się przed wyborcami za stan gospodarki, czy deficyt w handlu międzynarodowym, ale ich rozstrzygnięcia mają często charakter systemowy i długofalowy. Oznacza to realne przesunięcie władzy – z parlamentów i rządów, do sal rozpraw.
Czy sądy mają prawo do takiej roli? A może właśnie na naszych oczach rodzi się coś więcej – nowa oligarchia sędziowska bez mandatu.
Tylko sędziowie mają dziś siłę, by mówić „nie”?
Oczywiście, konstytucja USA daje Kongresowi uprawnienie do regulowania handlu zagranicznego. Ale czy w świecie, gdzie prezydent musi działać szybko, często w warunkach niestabilnych, to literalne trzymanie się procedur nie oznacza w praktyce paraliżu decyzyjnego?
To nie oznacza, że każde działanie Donalda Trumpa było słuszne. Ale cała sytuacja rodzi pytanie o model państwa: czy rzeczywiście wolimy, by politykę gospodarczą prowadziły trybunały? A może to wybory są od tego, by rozliczać rządy, a nie sądy?
Ameryka jako laboratorium demokracji
Spór o cła Trumpa to coś więcej niż lokalna batalia. To przykład coraz wyraźniejszego trendu: aktywizm sędziowski, ubrany w szaty legalizmu, staje się narzędziem ograniczania decyzji demokratycznie wybranych władz.
I nawet jeśli dzisiejszy wyrok cieszy rynki, bo zapowiada większą przewidywalność w polityce handlowej, to w gruncie rzeczy wzmacnia model, w którym o strategii państwa decydują nie wyborcy, lecz elity sędziowskie.

