Oficjalnie to wybory prezydenckie, ale w praktyce stawką jest utrzymanie rządu. Donald Tusk porzucił rolę premiera i wkroczył w kampanię jako partyjny strateg, propagandzista i …hejter. Wbrew logice urzędu, z którego korzysta jak z własnego sztabu. Na scenie nie występuje już jeden kandydat Koalicji Obywatelskiej – jest ich dwóch. Część wyborców jest zdezorientowana, ale spora część czuje pismo nosem: to brudna kampania!
Premier Donald Tusk prowadzi kampanię, jakby sam ubiegał się o urząd prezydenta. W rzeczywistości to nie on kandyduje, lecz Rafał Trzaskowski. Problem w tym, że dla wielu wyborców obaj są dziś politycznie nierozłączni, a to poważny kłopot dla kandydata Koalicji Obywatelskiej. Bo choć Trzaskowski próbuje usypiać wyborczy niepokój miękkim wizerunkiem, to Tusk swoją nadaktywnością, oskarżeniami i stylem sprawowania władzy, skutecznie tych wyborców budzi.
Rząd pracuje dla Trzaskowskiego. Ale to ryzykowna strategia
W ostatnich dniach kampanii widać wyraźnie: cały aparat państwa został rzucony na front prezydenckiej rywalizacji. Służby specjalne, prokuratura, media publiczne oraz sprzyjające władzy, urzędnicy centralni działają tak, jakby od zwycięstwa Rafała Trzaskowskiego zależało polityczne przetrwanie rządu. I po części, tak właśnie jest.
Stawką tych wyborów nie jest bowiem tylko Pałac Prezydencki, lecz realna możliwość przeforsowania projektów ustaw i potencjalne weto przyszłej głowy państwa. Dla Tuska i jego zaplecza oznacza to konieczność rzucenia wszystkich sił, bez oglądania się na demokratyczne standardy, konstytucyjną powściągliwość czy dobry obyczaj.
Nadaktywny premier, bierny kandydat
Zjawisko, które najbardziej uderza w tej kampanii, to zupełne odwrócenie ról. To nie Trzaskowski wyznacza tempo i rytm kampanii, lecz Tusk – ze swoją agresywną retoryką, a nawet bezpośrednimi atakami personalnymi na Karola Nawrockiego. To premier wygłasza oskarżenia, które na odległość pachną pomówieniami.
Ten obraz dostrzegają także sami wyborcy. Jak pokazuje najnowszy sondaż Ogólnopolskiej Grupy Badawczej, aż 65 proc. badanych uważa, że Tusk nie powinien angażować się bardziej w kampanię Trzaskowskiego. Co bardziej alarmujące dla KO – tak samo uważa 55 proc. wyborców samego Trzaskowskiego.
Trzaskowski nie przekonuje. A Tusk… zniechęca
O ile Trzaskowski próbuje prezentować się jako nowoczesny, łagodny kandydat centrum, to Tusk swoim stylem odbiera mu ten polityczny atut. Premier nie tylko przypomina wyborcom, że jego rząd notuje dziś rekordowo niskie poparcie społeczne (według CBOS: ponad 60 proc. ocenia jego działania negatywnie), ale też niejako przywiązuje Trzaskowskiego do niepopularnych decyzji rządu.
To właśnie Tusk firmuje nieudolną politykę migracyjną, wysokie ceny energii, awantury wokół prokuratury i sądów czy afery z udziałem koalicjantów. Trzaskowski, zamiast budować własny wizerunek, staje się coraz bardziej zakładnikiem tej rzeczywistości.
Powtórka z amerykańskiego scenariusza?
Im bliżej końca kampanii, tym brutalniejsze ataki na Karola Nawrockiego. Kandydat prawicy staje się celem medialno-politycznej operacji, w której próbuje się go przykleić do najbardziej odrażających skojarzeń. Mechanizm jest znajomy: oskarżenia bez dowodów, anonimowi świadkowie, publikacje na ostatnią chwilę. To metoda znana z USA. Tam próbowano w podobny sposób zniszczyć Donalda Trumpa.
Nawrocki odpowiada spokojem, ale i determinacją. Przypomina, że to nie on rozpętał tę batalię nienawiści. To cały aparat państwa, z premierem na czele, rzucił się do walki, bo stawką nie jest już tylko prezydentura, lecz polityczne przetrwanie obecnej władzy.