Polski rynek audiowizualny ma dość szczególny zmysł czasu. Latami nie dzieje się nic – potem dzieje się wszystko. Nagle. Równocześnie. I jeszcze z porównywalnym budżetem. Tak jakby w całym kraju był tylko jeden worek pomysłów, z którego wyciągnięto w tym samym czasie tę samą kartkę: „Ekranizacja Lalki”.
Z jednej strony mamy TVP – z rozmachem, z Dorocińskim, z Kondratem, z planami kinowymi i wersją serialową „na potem”. Z drugiej Netflix – z Maśloną, Szuchardtem, Drzymalską i… z nową wizją Łęckiej. Która nie chce wyjść za mąż, bo marzy o emancypacji. Prawie jakby Prus był XIX-wiecznym scenarzystą Netfliksa. Ale nie był.
TVP: Wersja z rozmachem i klasyką w tle
Projekt Telewizji Polskiej to produkcja na miarę dawnego „Wiedźmina”. Kinowy film ma otwierać całość, potem przyjdzie wersja serialowa – rozszerzona, pogłębiona, może nawet o kilka niepotrzebnych wątków. Rola Wokulskiego przypadła Marcinowi Dorocińskiemu, a Ignacego Rzeckiego zagra Marek Kondrat – aktorski powrót po latach. Można by rzec: w końcu. Ale i tu pojawia się zgrzyt. Bo Rzecki w książce miał około pięćdziesiątki. Kondrat? Rocznik 1950. Wiek można zagrać, ale czy można go… obejść?
Kwestia fizjonomii nie jest tu tylko złośliwostką. Jest metaforą. Bo TVP lubi grać w dobrze znane karty – nazwiska, formaty, narracje. To nie zarzut. To strategia. Tyle że w kontekście dzieła, które opowiada o napięciu między starym światem a nowym – wybór aż tak starej estetyki może ciążyć. Lub przeciwnie – nadać całości melancholijnego sznytu, którego nikt się nie spodziewał. Wszystko zależy od reżysera, którym jest Michał Kwieciński.
Netflix: Lalka postdramatyczna
A co po drugiej stronie planszy? Paweł Maślona, reżyser m.in. „Ataku paniki” i „Kosa”, bierze na warsztat tę samą powieść – tylko że z inną obsesją. Tu w centrum nie znajdziemy Wokulskiego, lecz Izabelę Łęcką – zgraną na nowo. Z opisu wynika, że będzie kobietą „walczącą o wolność”, zafascynowaną emancypantkami. Trudno nie unieść brwi – nie dlatego, że wizja feministycznej Łęckiej musi być zła, ale dlatego, że nie ma nic wspólnego z materiałem źródłowym.
Netflix chce „Lalkę” dekodować, przepisując kontekst. Chce zrobić z niej opowieść o kobiecie wybijającej się z patriarchalnych ram, a nie o kobietach, które korzystały z tych ram, dopóki było na co. To też jakaś interpretacja – pytanie tylko, czy jeszcze Prus, czy już fanfik.
Obsada? Tomasz Schuchardt jako Wokulski to ruch nieoczywisty – czyli dobry. Sandra Drzymalska jako Łęcka – podobnie. Młodsi, tańsi, ale z potencjałem. Całość wydaje się mniej nobliwa, bardziej eksperymentalna, ale też potencjalnie bardziej spójna pod względem generacyjnym.
Kto był pierwszy?
Oficjalnie – Netflix. Pomysł miał narodzić się w Axon Studio, a za inicjatywą stał producent Jan Kwieciński. TVP ruszyło z kampanią szybciej, ale to nie znaczy, że było wcześniej. Po prostu lepiej zagrało informacyjnie: plakat, obsada, tytuł – zanim Netflix zdążył się odezwać. Efekt? Narracja: „Netflix odgapia”.
Prawda? Być może bardziej złożona. Bo ekranizacja „Lalki” to nie jest przecież odkrycie neptunowego izotopu. To pomysł oczywisty – i dziwi raczej, że tak długo czekał na realizację. A skoro czekał, to kto pierwszy sięgnie po leżący na stole diament, ten pierwszy montuje plan.
Twin Films po polsku
Zjawisko dwóch równoległych filmów na ten sam temat ma swoją nazwę – Twin Films. Zdarzało się to nie raz – „Mrówka Z” i „Dawno temu w trawie”, „Illusionist” i „Prestige”, „Pinokio” razy trzy. Rywalizacja nie musi zaszkodzić żadnej ze stron, ale… może. Zwłaszcza gdy zaczyna się porównywanie aktorów, budżetów, narracji. A przede wszystkim: intencji.
TVP zagrało kartą klasyki. Netflix szuka aktualizacji. Kto wyjdzie z tego zwycięsko? Póki co nie wiemy. Ale to, co pewne, to że po raz pierwszy od dekad „Lalka” znów stanie się tematem rozmów nie tylko w klasie, ale i w salonie. I to nie tylko przez maturę.
Lalka nie taka sama
Czy można tę samą powieść opowiedzieć dwa razy i ani razu tak samo? Najwyraźniej tak. Zwłaszcza jeśli jedno oko patrzy w stronę Muzeum Literatury, a drugie w stronę skrzynki mailowej z notatkami od producenta z L.A. To nie ironia. To współczesność.
Jako widzowie możemy na tym tylko zyskać – dwa Wokulskie, dwie Łęckie, dwa światy. Tyle że z tą samą Warszawą w tle. I tym samym pytaniem: czy to już postęp, czy tylko recykling?
Jeśli kiedyś ktoś powie, że ekranizacje klasyki są nudne – pokażmy mu rok 2025. Rok, w którym „Lalka” powróciła… i od razu się rozmnożyła.
Anna Miller

