Migranci nie wchodzą dziś przez wyłamane drzwi, lecz przez uchylone furtki, cicho, systemowo, pod okiem własnych służb. A my, karmieni frazesami o solidarności europejskiej, tracimy niepodległość milimetr po milimetrze – jak waza, którą codziennie ktoś przesuwa bliżej krawędzi.
Nawet w języku polskim, przecież tak bogatym w dosadne słowa, trudno znaleźć epitet, który oddałby poziom cynizmu i hipokryzji, jakimi Donald Tusk i jego ludzie posługują się w sprawie przyjmowania migrantów z Niemiec. Oficjalnie nic takiego się nie dzieje: nie wdrożono paktu migracyjnego, Polska „wypowiedziała” prawo azylowe, a premier „pohukuje” na kanclerza Merza, że jak będzie trzeba, to zamknie granicę z Niemcami. Tyle w teorii. W praktyce robi się dokładnie odwrotnie. Każdego dnia trafia do naszego kraju z Niemiec kilkudziesięciu migrantów w ramach tzw. umowy o readmisji. Odbywa się to przy wymuszonej bierności Straży Granicznej, na polecenie polskiego rządu i przy milczeniu sprzyjających mu mediów.
Polacy nie chcą przyjmowania migrantów spoza Europy – choć nie mają nic przeciwko temu, by przyjeżdżali tu do pracy. W tej sprawie panuje wyjątkowa zgodność ponad podziałami partyjnymi
Wszystko to dzieje się mimo oczywistego faktu, że Polacy nie chcą przyjmowania migrantów spoza Europy – choć nie mają nic przeciwko temu, by przyjeżdżali tu do pracy. W tej sprawie panuje wyjątkowa zgodność ponad podziałami partyjnymi: niezależnie od tego, czy ktoś popiera PiS, Konfederację, PSL, Polskę 2050, a nawet Platformę Obywatelską. Nikt już nie ekscytuje się „multi-kulti”, bo każdy, kto choć raz był w Amsterdamie, Berlinie, Paryżu czy Brukseli, doskonale wie, że to po prostu nie działa. To przecież tak oczywiste, że jeśli wpuści się rzeszę imigrantów z kompletnie odmiennych kultur, nie będzie już ani „miło”, ani „fajnie”.
Ci, którzy nie byli nigdy w Afryce czy Azji, nigdzie dalej niż w Egipcie, Tunezji, Maroku czy Tajlandii, nie zrozumieją, że różnice kulturowe to nie detal. Zwłaszcza wtedy, gdy liczba przybyszy jest na tyle duża, że nie sposób ich zintegrować ze społeczeństwem. Wtedy dzieje się to, co najgorsze: powstają społeczeństwa alternatywne.
Przed referendum akcesyjnym obiecywano sceptykom cuda(…). Wszystko wyglądało inaczej niż w Związku Radzieckim. Dziś z tamtych obietnic nie pozostało już nic.
Znamy to z europejskich stolic, gdzie coraz trudniej utrzymać choćby pozory, że migranci to błogosławieństwo. Jeszcze trudniej utrzymać bezpieczeństwo, zwłaszcza w miastach, w których stanowią oni już znaczący odsetek mieszkańców. Mimo to, próbuje się ten model narzucić również krajom tzw. młodej Europy. Teraz, jak wiadomo, chodzi o „solidarność europejską”, w ramach której przestępczość i inne patologie związane z nielegalną migracją mają być rozłożone po równo. Tak, by gwałty, rozboje, kradzieże i wszechobecny strach dotykały nie tylko Francuzów i Belgów, ale również Polaków.
Polska weszła do Unii Europejskiej ponad 20 lat temu. Wówczas był to wybór słuszny i właściwie bezalternatywny po dekadach tkwienia w systemie komunistycznym. Przed referendum akcesyjnym obiecywano sceptykom cuda: wolność wyznania, ochronę tradycyjnej rodziny, swobodę prowadzenia biznesu i prawo weta w sprawach światopoglądowych. Wszystko wyglądało inaczej niż w Związku Radzieckim. Dziś z tamtych obietnic nie pozostało już nic. A przykład paktu migracyjnego pokazuje, że to, czego nie da się osiągnąć siłą, wprowadza się podstępem. Prawną i finansową przemocą. Na chama.
W rzeczywistości jesteśmy świadkami realizacji metody na „chińskiego rabusia” – przez niektórych nazywanej metodą Monneta, od nazwiska „ojca założyciela” Unii Europejskiej, Jeana Monneta. Główna zasada? „Małe kroki”. Rabuś, chcąc ukraść drogocenną wazę stojącą pośrodku regału, nie zdejmuje jej od razu. Codziennie przesuwa ją o milimetr, może o centymetr, ale zawsze w kierunku krawędzi. Robi to tak długo, aż znajdzie się na samym brzegu, poza zasięgiem wzroku właściciela sklepu. Potem już tylko hop: do worka i po sprawie.
Polska znalazła się właśnie na krawędzi. Zostało nam zaledwie kilka centymetrów niepodległości i suwerenności
Polska znalazła się właśnie na krawędzi. Zostało nam zaledwie kilka centymetrów niepodległości i suwerenności, zanim ostatecznie trafimy do europejskiego worka. A wtedy nic nie będzie już takie samo.
Coraz więcej Polaków zaczyna rozumieć, że utopijny plan Unii Europejskiej przerzucenia do Polski tysięcy migrantów, dziś głównie z Niemiec, nie potrzebuje ani gongu, ani wystrzału rozpoczynającego jego realizację. To już się dzieje. Tyle że po cichu. Wystarczająco cicho, byśmy się nie zorientowali.
Robert Bagiński

